Raczej się staram, by tytuł nie był spoilerem. W tym wypadku tak musiało być, ponieważ biwak na grani jest wisienką na torcie, gwoździem programu oraz creme-de-la-creme naszego wypadu.

Zejście z Bystrej, już na lekko
Właśnie biwak na tej grani był celem naszego trzyosobowego wyjazdu w ostatnich dniach grudnia. Pierwotny plan zakładał przejście od Wołowca aż do Liliowego, z noclegiem na Tomanowej. Stoły za trudne, więc plan zakładał zejście do doliny tam, gdzie Hajzer nie dał rady. Na koniec miało być spokojne zejście z Liliowego do Kuźnic, transport do Chochołowskiej i triumfalny powrót do Warszawy.

Zachodnie zbocza Starorobociańskiego i widok na Słowację
Wariant optymistyczny okazał się dla nas totalnie niewykonalny. W efekcie, po dwóch dniach nie było dane nam dojść nawet do Tomanowej. Nocleg wypadł nam między Jarząbczym a Kończystym Wierchem, chwilę przed Jarząbczą Przełęczą. Szacowana wysokość – 1960-1970 metrów n.p.m. (powyżej 2 000 zaczyna się strefa śmierci, więc i tak wyjątkowo dobrze znieśliśmy ten rozrzedzony w powietrzu tlen). Niemniej, główny cel, czyli zimowy biwak na grani Tatr udało nam się zrealizować. Dodatkowo, weszliśmy drugiego dnia na Bystrą, najwyższy szczyt Tatr Zachodnich, czego ja aż do tej pory jeszcze nie zrobiłem.

Widok z Bystrej na Tatry Wysokie
Sam biwak był nieco bardziej znośny, niż przypuszczaliśmy. Temperatura na zewnątrz wahała się pomiędzy -5 a -10. Czytaj dalej